poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Historia (Od Reiny)

Nie miejcie mi nic do zarzucenia, że uciekłam. Byłam mała, nie wiedziałam jeszcze, jak powinnam zachować się w takiej sytuacji. Goniły mnie płomienie, dym wchodził mi do oczu, a gdzieś zza tego wszystkiego słyszałam rozpaczliwe krzyki mamy i rodzeństwa. Nie wiem, dlaczego jaskinia, w której siedziała moja rodzina nagle zajęła się ogniem. Pamiętam, że na szczęście nie było mnie wtedy w środku. Kilka godzin wcześniej ulotniłam się z niej z powodu kłótni z rodzeństwem. Przez długi czas korciło mnie, aby tam wrócić, na dworze było bowiem zimno i nieprzyjemnie, jednak mój bardzo zdeterminowany szczenięcy móżdżek podpowiadał mi, abym się powstrzymała. Chciałam, aby bracia myśleli, że uciekłam, żeby było im przykro i męczyły ich wyrzuty sumienia. Przez cały czas kręciłam się wokół jaskini nasłuchując, czy przypadkiem mnie nie wołają. Nie wołali, toteż nie miałam powodu, by wracać. Niby głupia, dziecięca sprzeczka, ale uratowała mi życie.
▲▲▲
Uciekłam Bóg wie gdzie. Nie znałam tych okolic. Biegłam ile sił w łapach, byle tylko być na tyle daleko od płomieni, aby nareszcie czuć się bezpieczna. Właściwie, to mam żadnej pewności, że moja rodzina umarła, jednak czułam się wtedy tak okropnie, jak nigdy dotąd. Mimo że byłam szczenięciem i nie polepszyłabym sprawy, miałam ogromne wyrzuty sumienia, że zostawiłam najbliższych na pastwę losu, kiedy ogień zagrodził wyjście z jaskini. Postanowiłam sobie wtedy, że ich odnajdę. Chciałam wrócić do jaskini. Może byli gdzieś w pobliżu niej. W tym momencie okazało się, że nie wiem, gdzie jestem i nie znam drogi powrotnej. Poszłam w tę stronę, która wydawała mi się najbardziej odpowiednia – kobieca intuicja, ale wtedy nawet ona zawiodła.
▲▲▲
Włócząc się samotnie przez kilka dni uznałam, że najlepiej będę, jak umrę. Nie widziałam innej opcji, niż śmierć. Przecież i tak niedługo zginę. Zeżre mnie jakieś zmutowane zwierzę i nie zostanie po mnie nawet ślad. Istniała tylko jedna przeszkoda – jak ja mam się właściwie zabić? Często widziałam, jak mama zabija zwierzęta. Tylko że nie wyjdę z siebie i nie rzucę się na swoje własne ciało. Szczenięca głupota znowu uratowała mnie od śmierci, kiedy w końcu uświadomiłam sobie, że skoro nie umiem skończyć ze swoim życiem, to nie mam innego wyboru, niż prowadzenie go dalej. Nie wiedziałam, co mam jeść i pić, nie umiałam polować. Często chorowałam i często wydawało mi się, że jestem już jedną łapą po drugiej stronie, ale zawsze udawało mi się wyjść z tego cało.
▲▲▲
Czasami miałam wrażenie, że już zawsze będę wiodła żywot samotniczki, która każdego dnia walczy o przetrwanie. Do takiego już poniekąd się przyzwyczaiłam i nie przeszkadzało mi już to, czego w pierwsze dni mojej wędrówki nie mogłam znieść. Do Azylu trafiłam nie do końca przypadkowo. Miałam sen ze strzałkami. Bardzo dużo różnych strzałek, pokazujących różne kierunki. Czułam, że muszę je zapamiętać i następnego dnia ruszyłam w drogę, prowadzona owymi strzałkami. Trafiłam do Azylu, co powitałam z niemałą ulgą. Łaknęłam towarzystwa i innego życia niż to, które dotychczas prowadziłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz