niedziela, 6 sierpnia 2017

Jak to się stało, że tu jestem? (Od Silvera)

  Piasek, pył, okrutne gorąco. To basior zapamiętał, gdy tylko pojawił się na tym świecie. Nie widział jeszcze wtedy, gdzie jest i co się dzieje, ale mimo to wydawał się dziwnie spokojny. Grzmiąca Stopa przysunęła go czarną łapą bliżej swojego brzucha. Dyszała ciężko, wdychając pustynne powietrze. Schroniła się pod samotną palmą, która nie wiadomo czemu rosła z dala od oazy, ale nawet tutaj było gorąco. Nie znała pustyni. Przeżyła tu tylko dzięki Pustelnikowi, który znał tu każdy centymetr. Zawsze chciała z nim być, nie wiedziała czemu. Coś ją ciągnęło w jego stronę. Odeszła od rodzinnych stron, nie słuchając swoich rodziców i rodzeństwa. Znalazła go i zakochała się.
No i się okazało, że jest z nim w ciąży. Pustelnik zniknął z jej życia tak szybko, jak się pojawił. Nie pożegnał się z nią nawet, tylko odszedł w nocy. Zresztą, on nigdy wiele nie mówił, myślała wyczerpana gorącem Grzmiąca. Jej czarne futro pochłaniało ciepło promieni. Jedyny syn, biały jak Pustelnik pił mleko, choć nie było go za dużo. Blask słońca ją oślepiał. Wiedziała, że tu umrze, ale nie miała pojęcia, jak długo pożyje. I czy Silver przeżyje.
  Wytrzymała kilka tygodni, jakimś cudem. Ostatnimi dniami jednak Grzmiąca Stopa była chuda niczym szkielet i tak słaba, że ledwo mogła się ruszać. Jej syn natomiast wyrósł na zdrowego wilczka, choć wadera głowiła się jak to możliwe, przecież jest tu tak gorąco. W końcu jednak umarła, a Silver został całkiem sam.
  Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Gorąco nie robiło na nim żadnego wrażenia, więc mógł spokojnie wędrować po pustyni, tylko co on będzie robił? Nie ma mamy, a piaski są zdradzieckie. Powinien znaleźć jakieś wyjście. Przecież cały świat chyba nie jest pustynią, prawda? Nie miał pojęcia, jak to się działo, że bez problemów znajdował źródła wody i małe, jadalne żyjątka, zmutowane, ale nieszkodliwe. Żył w miarę normalnie, jednak czuł się tu źle. Tutaj umarło wiele wilków. I on może tu paść, jak nie będzie rozsądny.

***

  Spotkał wilka. Był biały prawie tak jak on, o bardzo bladych złotych ślepiach. Miał na sobie coś w stylu żebraczego płaszcza, przewiązanego w miejscu, gdzie u człowieka byłby pas. Zmiętoszony kaptur zasłaniał pysk wielkim cieniem. Nie odzywał się, tylko przyglądał mu się uważnie. Srebrzysty basior szepnął do niego:
- Zy ferten we?
- Ar ne hyrd ide, arle hyrde we terge. - rzekł jeszcze ciszej nieznajomy wędrowca, kręcąc z politowaniem głową. Westchnął. No cóż, nic użytecznego się nie dowie od tego wilka, który widać lubił pustynię. Dlaczego został skazany na życie tutaj? Miał wprawdzie znakomity zmysł orientacji, ale jak dotrzeć tam, gdzie się nigdy nie było? Ogarnęło go poczucie beznadziejności, zamknięcia na otwartej przestrzeni. Skinął głową wilczurowi i już miał odejść, gdy usłyszał:
- Wędrowcze, lasy są blisko. Nie wyczuwasz zapachu boru, niesionego przez wiatr? Jeden dzień na zachód i będziesz już tam, w największej puszczy naszych okolic. - Silver otworzył pysk ze zdumienia. Zmarszczył nos. Czyżby ten wilk się z niego nabijał? Dlaczego od razu nie powiedział mu, o co chodzi?
- Nie można było tak od razu? - zapytał. - Po co ten dialog w naszym starożytnym języku?
- Nie mam pojęcia, przecież to ty zacząłeś rozmowę. - nieznajomy uśmiechnął się lekko, rozbawiony. Silver odwzajemnił uśmiech. Po chwili stania, gdy on taksował wzrokiem tego dziwaka w ludzkim płaszczu i zastanawia się, czy kogoś mu nie przypomina, schylił głowę, zasłaniając ją burym materiałem, odwrócił się, rzucił ciche słowa pożegnania i odszedł w swoją stronę. Basior chwilkę stał i patrzył za nim, póki nie oprzytomniał i nie ruszył, prawie biegiem w kierunku, który wilk mu wskazał. I rzeczywiście, następnego dnia już postawił łapę na piaszczystej jeszcze, ale leśnej ziemi. Wydarł się z jego gardła krzyk triumfu, mimo zmęczonych łap pognał przed siebie, w głąb puszczy, i krzyczał, krzyczał, krzyczał...
- Kim jesteś? - rozległ się oschły głos. Mówiła to silnie zbudowana wadera, którą Silver przez chwilę pomylił z basiorem.
- Jestem Silver. Silver Spirit Fire i nie mam złych zamiarów wobec was. - dodał, bo z zarośli wyłoniło się kilka innych wilków. Wadera przegryzła wargę i spytała:
- Chciałbyś do nas dołączyć? Nasza wataha potrzebuje wojowników. No i... nowego przywódcę. - dodała szeptem, jakby wyznawała coś wstydliwego. Widząc spojrzenie jednego z towarzyszy, rzekła szybko:
- Zapomnij o tym ostatnim, wybacz. Jestem Terra, dowódca wojowników i Vulferos. A jaka jest twoja rasa?
- Co? Jaka znowu rasa? Jestem wilkiem, chyba widać. - zdziwił się.
- Dzielimy się na dwie rasy - zmiennokształtnych Eoringów i władających magią Vulferosów. - wyjaśniła. - Więc kim jesteś?
- Potrafię władać ogniem. Z tego co mówisz wynika zatem, że jestem tym drugim...Vulferosem, czy jak im tam. - Terra obdarzyła go uśmiechem i trąciła pyskiem.
- To co, przyłączysz się do nas? Ale się nasi ucieszą, Eoringów jest więcej i strasznie się przed nami puszą... - Silver zawahał się. Uznał jednak, że nie ma nic do stracenia, a wiele do zyskania, więc kiwnął twierdząco łbem. Wadera wraz z jej kompanami poprowadzili go przez las, łąkę, dolinę i zbliżali się do ogromnego masywu górskiego. Przez część drogi rozmawiali, wilki opowiadały mu radośnie o ich życiu, które było niebezpieczne, ale pełne przygód. Białego wilka niezmiernie zachwycały mijane krajobrazy, jakby wyciągnięte z bajek dla dzieci. On, który całe swe krótkie życie spędził na pustyni, gdzie się wychował i walczył o życie, nie miał pojęcia, że te wszystkie miejsca były dotknięte zarazą, która stłumiła ich piękno. Były miejsca znacznie bardziej ponure i zniszczone, pełne mutantów i zombie, ale i tak kochał każdy centymetr nowego świata. Podzielił się tymi spostrzeżeniami z nowymi znajomymi, na co oni tylko zaśmiali się życzliwie, wiedząc, że dla niego widok wody, trawy, drzew i krzewów był całkowicie nowy.
  Dotarli do jakiegoś obskurnego opuszczonego miasta, gdzie znajdowała się niegdyś siedziba Azylu. Otoczony murem obóz tętnił życiem, choć było w nim niewiele wilków. Terra i jej ziomkowie przedstawili basiora przywódcy Vulferosów, który tylko chrząknął z niesmakiem i się odwrócił.
- Nie martw się. - mówiła wadera - On jest taki dla każdego. Poza tym to okropny wilczur, nie uznaje nikogo i potrafi skazać każdego, kto niemiło na niego spojrzy, jak ma zły humor. I jest strasznym śmierdzielem. - dodała z mściwym uśmieszkiem.
- Tak myślisz?
  Terra odwróciła się powoli, przerażona. Te dwa jadowite słowa wypowiedział, a właściwie wysyczał sam dowódca. Piana ciekła mu z pyska, a w oczach pojawiła się żądza mordu i błysk szaleństwa. Szara jak kamień skołtuniona sierść stanęła dęba, więc napastnik wyglądał na większego niż w rzeczywistości. Nie czekając na żaden sygnał, mocno zbudowana wadera pomknęła jak strzała z jadem w kierunku agresywnego Vulferosa. Bili się, drapali, kopali, rzucali błotem (Terra) i kwasem (nieznany z imienia dowódca). Wszystkie chwyty dozwolone. Wilki rzuciły się na pomoc wilczycy, jednak ta krzyknęła:
- Nie! Zostawcie go mnie!
 A więc walczyli, a wszyscy krążyli wokół nich, gotowi pomóc swojej siostrze, znajomej, przyjaciółce, szefowej, czy kim ona tam była dla tych wilków. Możliwe, że nawet nic jej z nimi nie łączyło, poza tym, że każdy wilk z tłumu pragnął śmierci dowódcy, każdy chętnie zatopiłby kły w jego mięśniach, skórze, kościach. Nikt nie miał jednak odwagi się postawić, bo nikt nie wiedział, czy jego kolega nie okaże się zdrajcą i nie wypapla tego siwemu liderowi. Teraz nadszedł ten czas, by go pokonać i zrzucić z tronu zdobytego lisim sprytem, podstępem i siłą. Jednak ofiarę poniosły obie strony. Dowódca został zabity, ale Terra umarła, mając wypaloną kwasem dziurę w brzuchu.
 W Azylu trwała żałoba. Była to nieciekawa sytuacja dla Vulferosów, i choć Eoringowie próbowali ich pocieszyć, nie mogli sprawić, by jedna z największych wojowniczek powróciła. Musieli jednak wybrać przywódcę. Długo się z tym wahali - całe dwa lata. W końcu, po burzliwych dyskusjach, wybrali Silvera. Odznaczył się on ciężką pracą dla swojego sektoru, a w dodatku bardzo pragnął poznać tajemnicę zarazy i miał wielkie ambicje, choć nie przypuszczałby, że to on zostanie nowym liderem.
Jednak tak się stało.
Rozglądał się po nowym lokum. Pomyślał o Grzmiącej Stopie, o swoim dzieciństwie na pustyni, o nieznajomym w płaszczu, o pierwszym tchnieniu leśnego powietrza, o Terrze, o wszystkich, którzy zginęli do tego czasu. Chciał być dla wilków dobrym przywódcą, który poprowadzi ich na szczyt.
Co nie znaczy, że nie będzie próbował wykraść informacji o zarazie.

---
Dla ciekawskich, zamieszczam tłumaczenie dialogu:
- Gdzie są lasy?
- Nie mieszkam tam, moim domem jest pustynia. 

~Peruna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz