sobota, 2 września 2017

Cena Przeszłości (Od Vethrai'a)

Wiatr. Silny, zdolny powalać drzewa wiatr. Wielkie krople deszczu uderzają o twarde skały. Niebo, wczoraj jeszcze błękitne, teraz wydaje się być czarne, całe przesłonięte gęstymi, niczym kłęby ciemnego dymu w oddali, chmurami. Wszędzie widać tylko ciemność, co rusz rozświetlaną ciągłymi błyskami walących w las piorunów.
Natura zdawałoby się, że jest bezlitosna i po wielu miesiącach dobrobytu postanowiła w jeden dzień zniszczyć wszystko. Całe życie w lesie zamarło, nawet najgroźniejsze i najdziksze mutanty schowały się przed okrutną burzą, wyczekując jej końca.
Tylko jedno stworzenie zdawało się nie robić sobie nic ze zmoczonego futra i walących wszędzie naokoło piorunów. Tylko jeden mały, biały wilk, który wbiegał właśnie do niewielkiej groty z zającem w pysku.
- Arsi! Zobacz co złapałem! - krzyknął, gdy już położył zdobycz przed wilczycą.
Błysk. Kolejny. W oddali słychać grzmot.
- Gdzieś ty był?! Idioto, mogło się na ciebie zawalić drzewo! - dla młodego jej krzyk wydawał się był głośniejszy i straszniejszy niźli szalejąca na zewnątrz burza. - I jeszcze przyniosłeś jakiegoś marnego zająca... Przecież nawet ty się tym nie najesz!
Młodzik skulił uszy.
- Ale zobacz! On nie jest nawet zara...
- Zamknij się Veth! - warknęła, przerywając mu wpół słowa. - Ech... trzeba było cię wtedy zostawić, żeby cię zabili! Co ja z tego mam? Teraz ścigają nie tylko ciebie, ale też mnie!
- Nic tylko narzekasz! - mały stanął na łapy i wyzywająco spojrzał w jej głębokie, błękitne oczy. - I ile razy mam ci powtarzać że nie jestem żadnym Vethrai! Nazywam się Cannor!
- Ty mały, pyskaty...! - Arsinoe skoczyła na niego, przygniatając młodszego basiora do ziemi, który patrzył na nią przestraszonymi oczyma. Wilczyca jednak po chwili wrogiego warczenia zrobiła łagodną, pełną smutku minę i zeszła z niego. Biały wilczek, wciąż był przestraszony, nie zdziwił się jednak jej zachowaniem. Już wiele razy wilczyca wpadała we wściekłość, w ostatnim momencie jednak łagodniała i mówiła do siebie cicho, że wygląda zupełnie jak Vethrai. Jednak gdy basior pytał, kim jest ów Vethrai, milczała. Domyślał się jednak, że był to jedyny powód dla którego go uratowała, gdy ten był jeszcze szczeniakiem i pomimo tego, że chwilami wydawało się, że ma ochotę go rozszarpać, ta opiekowała się nim, uczyła go walki, polowania, a nawet magii. Choć z tym ostatnim było gorzej, gdyż wilczyca była wybuchowa i nie miała za grosz cierpliwości, a jego magię komentowała jako zupełnie bezużyteczną. Dla basiora była jednak wzorem, jedynym wilkiem, który chciał by ten żył. Zupełnie przeciwnie od tych, przed którymi uciekali. Ach, dlaczego wciąż ich gonią? Dlaczego chcą by ten mały, niewinny wilczek płacił za zbrodnię, której dopuścił się ktoś inny?
Z zamyślenia wyrwały go głosy, których wcześniej przez krople deszczu i grzmoty nie usłyszał. W oddali słychać było wycie. Arsinoe od razu zerwała się i podbiegła do wyjścia z groty. Ostrożnie wyjrzała i przystanęła, rozglądając się.
- Znaleźli nas - mruknęła, przez zaciśnięte zęby. - Szybko, uciekamy!
Wybiegła, nie oglądając się na młodego. Basior wstał i pognał za nią i choć z trudem, udało mu się zrównać z nią w biegu.
- Nie sądzisz że to dziwne? - zapytał. - Po co wyli, skoro wiedzieli, że jesteśmy w pobliżu i możemy ich usłyszeć?
- Nie mów tyle, tylko biegnij! - przyśpieszyła kroku tak, że Veth ledwo mógł za nią nadążyć. Wilczyca była młoda, miała ledwo trzy lata, jednak biały basior nie miał nawet dwóch.
Zaczął intensywnie myśleć. Wilki goniły go od kiedy pamiętał, zawsze jednak starały się podejść jak najbliżej niezauważone. Dlaczego poczuły się tak pewnie, by aż zawyć i pokazać wszystkim wokół swoje położenie? Czyżby coś się stało? Czyżby myśleli, że są na tyle daleko, by ich nie usłyszeć? Nie... Przecież...
- Arsi! Musimy zawrócić! - krzyknął. - To pułapka!
Jednak było już za późno. Zza drzew, niczym dwa wielkie cienie, wyskoczyły wilki i rzuciły się na nich. Młodemu basiorowi ledwo udało się wykonać unik przed ostrymi niczym brzytwy pazurami. Jednak przy drugim ataku nie miał tyle szczęścia i kły już prawie zacisnęły się na jego szyi, gdy Arsinoe odepchnęła go na bok. Skoczyła na napastnika i wczepiła się w jego grzbiet. Drugi szybko zareagował i chwytając ją za kark, zrzucił z pleców towarzysza. Wadera walczyła dzielnie, broniąc się przed kolejnymi atakami. Veth już myślał, że sobie z nimi poradzi, gdy zza drzew warcząc wyskoczyli kolejni napastnicy. Było ich wielu, basior naliczył pół tuzina. Jeden z nich zamiast pomóc w walce z waderą, skoczył w kierunku kulącego się pod drzewem młodego wilczka. Ten z trudem odparł pierwszy atak, wbijając pazury i kły gdzie tylko się dało. Przeciwnik był jednak o wiele większy i silniejszy niż on. Gdy już myślał, że właśnie tutaj skończy się ich ucieczka, a ich ciała na zawsze zostaną w tym miejscu, w lesie rozszedł się przeraźliwy, głośny ryk od którego sierść na jego grzbiecie zjeżyła się. Tak samo jak w jego, w oczy napastników wdarł się strach. Wiedzieli do kogo należy ów ryk.
- Szybciej! Przecież to jakieś szczeniaki! - krzyknął jeden.
Veth bardzo dobrze wiedział, że mieli rację. Jeden z wilków powalił go i przyszpilił do podłoża. Poczuł jak po jego ramieniu leje się krew. Z całych sił próbował się uwolnić, wróg jednak trzymał go mocno. Nagle, gdy ten już miał zatopić kły w jego szyi, coś go odrzuciło. Veth otrząsnął głowę i wstał. Basior który go zaatakował leżał nieopodal i już szykował się by wstać, gdy znów odleciał do tyłu, tym razem z większa siłą i uderzył w drzewo. Wilczek spojrzał w kierunku swej towarzyszki. Wszyscy przeciwnicy leżeli wokół niej, widział jednak, że nie ma na nich żadnych śmiertelnych ran i podnoszą się, by zaatakować.
Dzięki niech będą magii Arsinoe!
Widział jednak że jej ciemne futro całe jest umazane krwią, a ona sama ciężko dyszy. Wtem usłyszeli ciężkie kroki, a wcześniejszy ryk powtórzył się. Ziemia zdawała się aż drżeć, gdy odgłos z każdym krokiem był coraz głośniejszy.
- Niech to szlag! - krzyknął jeden z napastników. - Wycofać się!
Nim jednak reszta zdążyła wykonać rozkaz wszystkim oczom ukazał się wielki, obrzydliwy wręcz mutant. Wyskoczył z krzaków i z rykiem rzucił się na pierwszą lepszą ofiarę, która nie zdążyła zrobić uniku. Mutant zatopił w nim kły, a jego ciało rzucił daleko, wgłąb lasu.
Stwór był ogromny, wysoki na dwa wilki i długi na trzy. Tam, gdzie powinna być głowa, były ich dwie, obie wielkie, z ogromnymi paszczami, wypełnionymi stosem zabójczych zębów. Stąpał na sześciu, olbrzymich łapach z na których wydawało się że ma noże zamiast pazurów. Sierść miał zmierzwioną i rudą niczym ogień. Veth zgadywał, że kiedyś, dawno temu, jeszcze zanim został zarażony, musiał być lisem.
- UCIEKAĆ! - krzyknął ktoś. Arsinoe, choć z wyraźnym trudem, wstała i pognała w kierunku Vetha. Nie zdążyła jednak zrobić nawet kilku kroków, gdy mutant zwrócił na nią swe ślepia i przerywając rozrywanie uciekających wilków na kawałki, rzucił się w jej kierunku. Młody basior krzyknął z przerażeniem, widząc jak ten ogromnym łbem rzuca jego towarzyszką, która poleciała aż w oddalone krzaki, po czym bierze się za inny cel. Basior rzucił się w kierunku w którym wylądowała wilczyca. Leżała ona na boku, cała we krwi, głośno i z wyraźnym trudem łapiąc powietrze.
- Arsi! - wykrzyknął, przystając obok. - Arsinoe!
Wadera kaszlnęła głośno, kilka razy. Oczy miała szeroko otwarte, a mięśnie napięte. Jej łapy lekko drżały z bólu.
- Arsi... - biały wilczek położył się obok niej, wtulając się w jej granatowe futro. Nie zważał na wciąż głośne ryki mutanta i krzyki rozdzieranych, uciekających wilków. - Musimy uciekać. On zaraz wróci, by... i-ich zjeść.
Głos mu drżał, gdy wilczyca nie odpowiadała. Wtulił w nią swój biały łeb. Jej oddech wciąż był głęboki i nierówny, jednak z każdą chwilą uspokajał się i stawał bardziej miarowy.
Po dłuższym czasie, w którym młodzik z niepokojem nasłuchiwał kroków idącego do nich mutanta, wilczyca zakaszlała. Postawił uszy w nadziei i spojrzał na nią.
- Masz... rację... - wydukała, usiłując wstać. - Musimy iść...
Veth odetchnął z ulgą, gdy ta wstała i ruszyła. Szybko podparł ją, gdyż szła chwiejnym krokiem. Szli powoli, a basior w duchu modlił się, by mutant nie zawrócił nagle i ich nie zauważył.
W pewnym momencie wadera potknęła się i pomimo podtrzymywania, upadła. Kaszlnęła raz, lekko i cicho, jakby nawet na to zabrakło jej sił. Jej oddech był chrapliwy, a boki unosiły się rzadko i płytko.
- Arsi! - wilczek poczuł jak do jego oczu napływają łzy. - Nie zostawiaj mnie! Nie... n-nie umieraj!
- Głupi... Nie mam zamiaru... umierać... - powiedziała, jednak jej głos brzmiał bez przekonania, był cichy, zupełnie niepodobny do niej.
Basior nie mógł jednak powstrzymać lecącej mu po policzku łzy. Polizał waderę po uchu i wtulił łeb w jej miękkie, granatowe futro.
- Nie zostawisz mnie? Nie umrzesz? Obiecaj! - wykrzyknął, cudem powstrzymując się od płaczu.
- Obiecuję... - zamknęła oczy. Basior już niemal w ogóle nie czuł jej oddechu. - Veth...
Oboje zostali tak w tej pozie, wtuleni w siebie. Po dłuższej chwili, gdy pioruny i deszcz zupełnie ustały, białego wilczka zmorzył sen. Śnił on o tych wszystkich wspólnych treningach i chwilach, które spędzili razem. Choć wilczyca bywała wredna i wybuchowa, a jemu czasami wydawało się, że chce rozerwać go na strzępy, zawsze była z nim i go chroniła. Była wszystkim co miał i nie potrafił sobie wyobrazić co zrobiłby bez niej.
Obudziło go zimno. Księżyc, choć przesłonięty gęstą warstwą chmur, był już wysoko. Malec zadrżał. Powiercił się trochę i jeszcze bardziej wtulił w futro Arsinoe. Nie czuł tego ciepła, które zazwyczaj od niej biło. Szturchnął ją nosem i zapytał cicho:
- Arsi?
Nie odpowiedziała.

-~^~^*^~^~-

Vethrai drzemał, oparty o drzewo. Na oczy położone miał dwa wielkie liście, coby słońce nie raziło go, prześwitując przez korony drzew. Jego sen był płytki i czujny jak zawsze, toteż zbudził go lekki dotyk i ciepło które nagle poczuł. Niechętnie otworzył oczy i lekko trzęsąc głową, zrzucił z nich liście. Zmrużył powieki, gdy poraził go nagły blask słońca.
- Czego? - jego głos, choć wciąż zaspany, był zimny i szorstki.
Wtulona w jego futro postać drgnęła i odsunęła się, wciąż patrząc na niego swymi oczami, wyglądającymi niczym dwa kryształki lodu.
- Dlaczego jesteś ostatnio dla mnie taki oschły? - zapytała, a jej ogon lekko zadrżał - Nie cieszysz się, że mnie widzisz? Że jestem tu z tobą cały czas?
Veth wstał i otrzepał się, po czym spojrzał na wilczycę spode łba.
- Nie, Arsinoe - mruknął. - Ty nie żyjesz.
- Właśnie. Dlaczego więc tu jestem? - podeszło do niego i przywarła do jego ciała, mówiąc mu niemal do ucha. - Dlaczego, mimo, że zginęłam dawno temu, ty wciąż mnie widzisz?
- Idź sobie! - niemal krzyknął. - Ty nie istniejesz! Nie ma się tutaj! Jesteś tylko iluzją! - użył magii, tak jak to robił zawsze tworząc i usuwając iluzje. Chciał, by zniknęła, ona jednak zawsze wracała. Pomimo, że tak naprawdę była stworzoną przez niego samego iluzją, nie potrafił się jej pozbyć.
Arsinoe nawet nie drgnęła. Jedynie znudzona zmrużyła oczy.
- Nie słyszysz? - mruknęła, odwracając się i odchodząc między drzewa. - Ktoś idzie.
Veth natychmiast odwrócił się. Faktycznie, słyszał czyjeś kroki. Z pewnością nie był to mutant, ani żaden mniejszy zwierzak. Nie czuł niestety zapachu przybysza, gdyż wiatr wiał w złym kierunku. Ustawił się więc w pozycji, gotowy na atak. Jednak, jak się okazało, nie było takiej potrzeby. Zza zarośli wyszedł młody, brązowy wilk, który nie wyglądał na jakoś szczególnie wrogo nastawionego. Stanął, gdy tylko ujrzał Vetha i przez chwilę wpatrywali się w siebie w milczeniu, które przerwał zniecierpliwiony Veth.
- Kim jesteś? - zapytał, już lekko się rozluźniając.
- Nazywam się Iann - odpowiedział od razu, bez wahania. Chciał kontynuować, zapewne pytając o to samo, Veth jednak mu przerwał.
- Co tutaj robisz?
- Eem... Po prostu podróżuję, wiesz jak to jest, w tych czasach nikt nie ma gdzie się podziać. Usłyszałem jakieś głosy, więc poszedłem za nimi... - bez cienia żadnych ostrożności, podszedł do białego basiora - To ty z kimś rozmawiałeś?
- Coś ci się musiało przesłyszeć. Jestem tu sam.
- Też podróżujesz? - machnął swym niezwykle długim i chudym ogonem, na którego końcu widniała kita futra.
Veth przez chwilę zastanawiał się ile powiedzieć temu wilkowi. Zlustrował go szybkim spojrzeniem od głów do stóp. Wyglądał na młodego, na mniej więcej 3 lata. Czyli tyle samo ile on. Jego mordka wyglądała wręcz naiwnie sympatycznie.
- Tak. I to z tego samego powodu co ty. Dziwne, co? - brązowy basior zdawało się, że nie zauważył tej drobnej drwiny.
- O, idealnie! - wręcz wykrzyknął. - Może popodróżujemy razem?
Veth zdziwił się. Nie okazał jednak tego, a usiadł i zmrużył oczy. Cóż za ufny wilk. To go kiedyś zgubi, pomyślał. Zastanowił się jednak głębiej. Takie podróżowanie dawało wiele plusów. Łatwiej byłoby polować, oraz nie musiałby być cały czas taki czujny. Może w końcu by się wyspał? Jeśli Iann - o ile naprawdę się tak nazywał - nie postanowi go zabić we śnie. Jednak... może Arsinoe, gdy będzie obok jakiś wilk nie będzie go już dręczyć?
- Wiesz, Iann - zaczął - my w ogóle się nie znamy. Może zanim będziemy wydawać wyroki, chociaż chwilę porozmawiamy?
- A! No oczywiście! - usiadł. - A tak w ogóle... jak się nazywasz?
Już chciał przedstawić się kolejnym zmyślonym imieniem, jednak zawahał się, gdy ujrzał, że za siedzącym na przeciwko niego wilkiem stoi Arsinoe. Piorunowała go spojrzeniem swych zimnych oczu, mówiąc bezgłośnie:
- Vethrai - powiedział basior cicho, uznał jednak, że Iann mógł nie dosłyszeć, powtórzył więc głośniej. - Nazywam się Vethari.

-~^~^*^~^~-

Kolejny już dzień szli przez las, a chłodne, jesienne powietrze mierzwiło ich futra. Podróżowali tak długo, że Veth już powoli tracił rachubę. Dni były spokojne, nic się w nich nie działo, każdy był taki sam. Jednak, mimo wszystko cieszył się, że Iann podróżuje z nim. Był naiwny i z łatwością dało się go przekonać, że to właśnie on musi pójść tym razem sam na polowanie, a swemu towarzyszowi dać odpocząć.
Tego dnia jednak, gdy znaleźli się na niewielkim wzniesieniu, ich zwyczajową wędrówkę przez las przerwało nagłe zatrzymanie się brązowego basiora. Stanął on i niczym słup począł wpatrywać się w góry, których szczyty widoczne były ponad drzewami. Veth również się zatrzymał i podążył za wzrokiem towarzysza. Szybko również zauważył to co on. Widzieli jakiś obiekt, usadowiony w górskiej skale.
- Nie wygląda mi to na siedlisko mutantów - mruknął Veth, mrużąc oczy.
- Co to jest? - zapytał Iann.
- Nie wiem. Ale warto się przekonać - nie czekając na odpowiedź towarzysza, ruszył w kierunku gór. - Teraz to będzie nasz cel.

2388 słów :'v (a pierwotnie miało być o jakieś 500 więcej)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz