niedziela, 3 września 2017

"Spotkany we śnie" (Od Reiny do Vethrai'a)

Nie wiedziałam, co mnie goniło. Nie chciałam odwracać się do tyłu, bo drzewa zdawały się pojawiać prosto przede mną, a ich korzenie wyrastały tuż pod moimi łapami. Byłam przekonana, że wystarczyłoby krótkie spojrzenie na napastnika, a zderzenie z drzewem stałoby się nieuniknione. Słyszałam sapanie i dźwięk ni to kopyt, ni to łap na kamienistej ścieżce. Wszystko wskazywało na to, że cokolwiek to jest, zaraz mnie dopadnie, ale – o dziwo – przez cały czas nie mogło mnie złapać. Kluczenie między drzewami stawało się coraz bardziej uciążliwe, a wrażenie, że zaraz zginę w paszczy jakiegoś potwora było tak oczywiste jak fakt, że zaraz potknę się o korzeń i roztrzaskam na kamieniu. Nagle uczucie bycia ściganym zniknęło tak szybko, jak się pojawiło. Zniknęła nawet kamienista droga. Drzewa rozstąpiły się, ukazując wydeptaną w runie leśnym ścieżkę. Stąpało się na niej miękko, a moje krwawiące i poranione łapy mogły odpocząć. Szłam przed siebie, przeczuwając, że nie powinnam zbaczać z drogi, chociaż często bardzo mnie kusiło, aby zejść ze ścieżki. Słońce przesuwało się po widnokręgu z prędkością małej wyścigówki i co chwilę robiło się ciemno – nastawała noc, jednak nie bałam się nocy w tym nieznanym lesie. Nie dość, że wiedziałam, że za kilka sekund znowu będzie dzień, to jeszcze byłam stuprocentowo pewna, że idąc tą ścieżką nic mi się nie stanie. Jeszcze nigdy nie byłam niczego tak pewna. Nie miałam pojęcia, ile już trwała ta wędrówka, ale po chwili dojrzałam coś na jej końcu – wilka. Chciałam do niego podbiec, ale on zniknął. Na niebie pojawiło się słońce i wyglądało na to, że już nie zamierza zajść.
▲▲▲
Obudziłam się. Ostatnio miewałam niewiele snów, można nawet powiedzieć, że prawie w ogóle nie śniłam. To, co działo się tej nocy w mojej głowie pamiętałam bardzo dokładnie. Podobno można śnić tylko o tym, co się zna. Bzdury. Moje sny często opierały się na przyszłości, na tym, co dopiero zobaczę.
▲▲▲
Wydostałam się spod gruzu, oddychając ciężko. Wszędzie unosił się kurz i przez chwilę nic nie widziałam. Dopiero kiedy opadł, można było zobaczyć, w jak fatalnym położeniu się znalazłam. Wpadłam w jakąś dziurę. Zamyśliłam się Bóg wie o czym, a o tym, że przede mną znajduje się rów przekonałam się dopiero w momencie, kiedy razem z kamieniami osunęłam się na sam dół. Rów nie był bardzo głęboki, ale jego ściany zdawały się być perfekcyjnie wyszlifowane. Nie było gdzie postawić łap, aby wydostać się z powrotem na górę. Zaklęłam pod nosem licząc na to, że w końcu ktoś mnie tutaj znajdzie.
Czas mijał, a nikt nie przychodził. Dla zabicia czasu zaczęłam męczyć jakiegoś żuczka, który jakimś sposobem również znalazł się na dole, co chwilę przewracając go na plecy i uniemożliwiając powrócenie do normalnej pozycji.
Nagle usłyszałam czyjeś kroki.
– Halo? – zawołałam, licząc na to, że ktokolwiek tam jest, chociaż spróbuje mnie stąd wyciągnąć.
Łeb wilka, który spoglądał na mnie z góry sprawił, że zatoczyłam się i przez chwilę myślałam, że przewrócę się na kamienie. Zamknęłam oczy, starając się uspokoić. Znałam tego samca, chociaż nie widziałam go na własne oczy nigdy wcześniej. Przyśnił mi się dzisiaj w nocy, byłam tego pewna. Te same złote oczy i tą samą białą sierść widziałam na końcu ścieżki w moim śnie. Nie wiedziałam, czy powinnam mu ufać. W końcu sen wyraźnie dawał mi do zrozumienia, że z basiorem jest coś nie tak. Zniknął i w tym samym momencie pojawiło się słońce, to przecież oczywiste, że nie powinnam mu ufać. Z drugiej strony, miałam inne wyjście?
– Nie patrz się tak na mnie, tylko zrób coś – powiedziałam dostatecznie głośno, aby nieznajomy mnie usłyszał.

<Vethrai?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz