wtorek, 12 września 2017

Kołysanka o Niedoli (Historia Manon)

Na arenę wkroczyła pierwsza bestia. Nie była to co prawda walka, lecz "pokaz" siły. Było to jedno z niewielu miejsc na całym świecie, gdzie nie było mutantów. Manon słyszała o Azylu, który był gdzieś w górach. Lecz nie wiedziała ani gdzie są góry, ani Azyl. I prawdopodobnie nigdy miała się nie dowiedzieć. Całe jej życie było tylko dla tej chwili. Jednak wbrew wszystkim przypuszczeń, nie została wychowana na wojownika. Została wychowana na ofiarę, na przynętę, była istnym workiem treningowym. Tak samo jak jej przyjaciel oraz wiele wiele innych istot. Dla ludzi wilki były niczym, nawet jeśli znały ich mowę i posługiwały się magią. Dla ludzi, a szczególnie mężczyzn liczyła się tylko zabawa. A doskonałą zabawą były walki magicznych stworzeń- głównie wywern, mantykor i smoków. Wilki i mniejsze stworzenia były hodowane tylko po to, aby zademonstrować siłę głównych bohaterów, lub po prostu aby rzucić je na pożarcie. Tak było z matką Manon. Gdy wadera przyszła na świat i po raz pierwszy otworzyła oczy, akurat wtedy zabrano jej matkę do zagrody smoka. Dwójka jej rodzeństwa zginęła na arenie, jej brat akurat przetrwał jako przynęta, lecz zginął w skutek ran i jadu mantykory.
Manon nawet nie ruszała się z miejsca, było to kompletnie bez sensu. Łańcuchy krępowały ją zbyt mocno, a widok martwego Skretcha nie dodawał jej otuchy. Stanęła jednak w pozycji w miarę bojowej, przygotowując się na Tytusa. Była to najpotężniejsza i najgorsza wywerna z wszystkich wyhodowanych przez ludzi. Zanim strażnicy zdążyli opanować samca, ten rzucił się do ataku. Jego kły zatopiły się w ciele wadery, odgryzając kawałek jej ciała na grzbiecie. Manon pisnęła z bólu, lecz przełknęła łzy i uśmiechnęła się. Ten potwór musiał zapłacić za martwego przyjaciela, który był dla niej jak brat. Będzie dobrze.
Rozległy się oklaski, krzyki, gwizdy i westchnienia zachwytu. Potwór spojrzał na wilczycę pustymi jak studnie oczami.
Spójrz, ty krwawisz. Może jesteś bliska śmierci. Co za straszny ból, nieprawdaż? Teraz wróg zbliża się, gotów odebrać ci życie. Nie pokonano cię, dopiero zaczęłaś walczyć. 
Głos w głowie Manon odezwał się pierwszy raz w jej życiu. Lecz dzięki niemu, wadera zdecydowała się dumnie spojrzeć na stwora. Ryknęła tak, jakby przez jej struny przemawiały wszystkie diabły, rzucając wyzwanie Tytusowi. Publiczność zamarła w miejscu. Tytus również ryknął i rzucił się do ataku. Wilczyca szarpnęła się tak mocno, że łańcuchy krępujące jej ciało natychmiast pękły. Skoczyła na wywernę, zaczepiając się pazurami o jej ciało. Wystrzeliło ku niej ostrze jadowe, trafiając idealnie we wcześniejszą ranę, jakby potwór wiedział jak pozbawić ją sił. Jednak Manon nie poddała się. Opadła na ziemię, po czym jej łapy wystrzeliły do przodu. Ogon potwora spadł na piasek, a Tytus ryknął z bólu i złapał waderę w zęby. To koniec. Jednak gdy wywerna uniosła łeb do góry, odsłaniając gardło, Manon wykorzystała to, rzucając się na czuły punkt. Złapała Tytusa i odgryzła mu łeb, po czym opadła na ziemię. Stanęła nad trupem istoty i zaczęła się śmiać. Głośno, niepohamowanie i przerażająco. Szybko jednak się opanowała, spojrzała lodowatymi oczami na mężczyznę na widowni i wystrzeliła do góry. Mężczyźni zaczęli uciekać w akompaniamencie krzyków, lecz nie uciekli daleko. Ciemne cienie wystrzeliły za nimi i po chwili już wszyscy padli martwi. Wadera uśmiechnęła się pod nosem, wybiła szybę w jednym z wielu okien i zeskoczyła z budynku. Wolność, jest wolna.

Wszystko rozegrało się tak szybko. Zawsze zdumiewał Manon pozorny spokój, jaki ogarnia niedawne pole walki. Zupełnie jakby nic tu nie zaszło; ta sama łąka, drzewa i mgła, wiatr, który delikatnie poruszał listowiem. I trupy wśród trawy. Cisza była taka szydercza. Ciało Matrony Mouldhellów leżało w pobliżu, kompletnie pozbawione życia. Normalnie wadera rozpłakałaby się, lecz było w tym coś niesamowicie zabawnego. Znowu się roześmiała, a wiedźmy z Jedenastki spojrzały na nią jak na idiotkę. Lecz gdy wadera spojrzała na mnie, momentalnie odwróciły wzrok. Nikt nigdy nie odważył się rywalizować z przywódczynią Trzynastki. Lecz już nie było jej sabatu. Nie było Klanu, nie było nic. Pozostało tylko dziesięć wiedźm- ona i większa część Jedenastki. Jej sabat jak zwykle walczył najodważniej i najzacieklej, jednak nikt nie przetrwał, wszyscy zostali zniszczeni przez mutanty. 
- Co teraz zamierzasz?- spytała Mab, przywódczyni ocalałego sabatu.
- Wybiorę się do Azylu w Mistycznych Szczytach.- odparła głosem przesączonym jadem. Mab jednak była przyzwyczajona do tonu Manon.- A ty?
- Zacznę szukać Klanu Deanów. Podobno jeszcze się ostali.
- Tylko żeby się nie okazało że skończyli jak my.- wadera po raz ostatni uśmiechnęła się do złotowłosej wiedźmy, skłoniła się ocalałym i zniknęła w gęstwinie drzew.

I tak oto dotarliśmy mniej więcej do czasu teraźniejszego ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz