Manon
nawet nie ruszała się z miejsca, było to kompletnie bez sensu. Łańcuchy
krępowały ją zbyt mocno, a widok martwego Skretcha nie dodawał jej
otuchy. Stanęła jednak w pozycji w miarę bojowej, przygotowując się na
Tytusa. Była to najpotężniejsza i najgorsza wywerna z wszystkich
wyhodowanych przez ludzi. Zanim strażnicy zdążyli opanować samca, ten
rzucił się do ataku. Jego kły zatopiły się w ciele wadery, odgryzając
kawałek jej ciała na grzbiecie. Manon pisnęła z bólu, lecz przełknęła
łzy i uśmiechnęła się. Ten potwór musiał zapłacić za martwego
przyjaciela, który był dla niej jak brat. Będzie dobrze.
Rozległy się oklaski, krzyki, gwizdy i westchnienia zachwytu. Potwór spojrzał na wilczycę pustymi jak studnie oczami.
Spójrz,
ty krwawisz. Może jesteś bliska śmierci. Co za straszny ból,
nieprawdaż? Teraz wróg zbliża się, gotów odebrać ci życie. Nie pokonano
cię, dopiero zaczęłaś walczyć.
Głos w głowie Manon
odezwał się pierwszy raz w jej życiu. Lecz dzięki niemu, wadera
zdecydowała się dumnie spojrzeć na stwora. Ryknęła tak, jakby przez jej
struny przemawiały wszystkie diabły, rzucając wyzwanie Tytusowi.
Publiczność zamarła w miejscu. Tytus również ryknął i rzucił się do
ataku. Wilczyca szarpnęła się tak mocno, że łańcuchy krępujące jej ciało
natychmiast pękły. Skoczyła na wywernę, zaczepiając się pazurami o jej
ciało. Wystrzeliło ku niej ostrze jadowe, trafiając idealnie we
wcześniejszą ranę, jakby potwór wiedział jak pozbawić ją sił. Jednak
Manon nie poddała się. Opadła na ziemię, po czym jej łapy wystrzeliły do
przodu. Ogon potwora spadł na piasek, a Tytus ryknął z bólu i złapał
waderę w zęby. To koniec. Jednak gdy wywerna uniosła łeb do góry,
odsłaniając gardło, Manon wykorzystała to, rzucając się na czuły punkt.
Złapała Tytusa i odgryzła mu łeb, po czym opadła na ziemię. Stanęła nad
trupem istoty i zaczęła się śmiać. Głośno, niepohamowanie i
przerażająco. Szybko jednak się opanowała, spojrzała lodowatymi oczami
na mężczyznę na widowni i wystrzeliła do góry. Mężczyźni zaczęli uciekać
w akompaniamencie krzyków, lecz nie uciekli daleko. Ciemne cienie
wystrzeliły za nimi i po chwili już wszyscy padli martwi. Wadera
uśmiechnęła się pod nosem, wybiła szybę w jednym z wielu okien i
zeskoczyła z budynku. Wolność, jest wolna.
- Co teraz zamierzasz?- spytała Mab, przywódczyni ocalałego sabatu.
-
Wybiorę się do Azylu w Mistycznych Szczytach.- odparła głosem
przesączonym jadem. Mab jednak była przyzwyczajona do tonu Manon.- A ty?
- Zacznę szukać Klanu Deanów. Podobno jeszcze się ostali.
-
Tylko żeby się nie okazało że skończyli jak my.- wadera po raz ostatni
uśmiechnęła się do złotowłosej wiedźmy, skłoniła się ocalałym i zniknęła
w gęstwinie drzew.
I tak oto dotarliśmy mniej więcej do czasu teraźniejszego ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz