czwartek, 14 września 2017

Przeklęta (Od Manon)

Nie wiedziała ile już szła. W ogóle mało wiedziała, z jej głowy kompletnie umknęło to, gdzie jest, gdzie zmierza, po co tam idzie, a także zaczął jej się zamazywać obraz siebie samej. Jej imię prawie wymknęło jej się z głowy, i o ile to było bardziej możliwe, Manon czuła że traci rozum. Nie miała problemów z mutantami, o ile nie licząc dwóch małych potyczek. Dwóch czy trzech? Także nie wiedziała, lecz co to była za różnica. To było bez znaczenia, i tak Pieczęcie nie wyrabiały z leczeniem jej ran... to wyjaśnia również czemu w ogóle przestały próbować leczyć jej rany. Runy również nie pomagały na niektóre z nich, więc szczerze mówiąc, Manon była w czarnej d**ie. To stwierdzenie idealnie oddawało położenie wadery w tej sytuacji. Jej futro kleiło się od krwi i brudu, oczy zapadły jej się z głodu, żebra niemal wystawały spod skóry. Streszczając, na pierwszy rzut oka można było wziąć ją za mutanta. Jak na gust Manon, za wolno zbliżała się do góry, za wolno jak na ciągły bieg. Podróżowała od dwóch miesięcy, zatrzymując się na jedynie kilka godzin, spała po maksymalnie cztery godziny, a potem ruszała dalej. Miała tego zdecydowanie dość, chciała jak najszybciej dotrzeć do Azylu i wrócić do normalności, mimo iż towarzystwo tylu wilków nie było zbyt... przyjemne dla Manon. No cóż, w tym świecie trzeba się poświęcić, by żyć. Co prawda, chyba poradziłaby sobie sama ale to tylko chyba, gdyby zaatakowało ją duże, silne stado- z pewnością nie wyszłaby z tego cała. Nagle ujrzała góry na horyzoncie, wadera uśmiechnęła się i odrzuciła wszystko, ruszając przed siebie w równym tempie. Nie było nic prócz cichego uderzania jej łap w ziemię, bicia jej serca i oddechu. Nie było nic prócz nadziei i towarzyszącemu jej od urodzenia szaleństwa.

Nadzieja poszła się j**ać, szaleństwo pozostało. Mówiła coś o powrocie do normy? No właśnie. Wybrała złą drogę. Trzeba było iść strumieniem, a ona wybrała drogę po ścianie skalnej, była pewna, że gdyby jej pazury nie były z żelaza już dawno by je straciła. Wyjęła łapę ze szczeliny, starając wspiąć się wyżej,  lecz po chwili odrzuciła ten pomysł, przepinając się w bok. Może lepiej jednak ruszyć strumieniem? Nie była zbyt wysoko, gdyby skoczyła, chyba nic by jej się nie stało, gdyby nie wpadła na skały. Mogła się trochę poobijać, a potem ruszyć szybszą i zapewne wygodniejszą trasą. Puściła się ściany i zaczęła lecieć w dół. Obróciła się w powietrzu, aby wylądować na łapach, lecz wtedy zobaczyła że tuż pod nią sterczały skały. Pech prawdopodobnie już stał się jej prześladowcą. Wylądowała między kamieniami, rozdzierając sobie jedynie bok. Podbiegła do rzeki, ignorując ból i ruszyła w górę strumienia.

Widziała już Azyl, albo była to halucynacja. Podróżowała bez ustanku, idąc bokiem strumienia. Nie zrobiła ani jednej przerwy, nie robiła nic oprócz ciągłego biegu i ewentualnych przerw na picie. Jednak po jakimś czasie z niewiadomych przyczyn, strasznie zaczęło kręcić jej się w głowie, wszystko zaczęło pulsować bólem, brudna sierść wydała jej się jeszcze cięższa niż normalnie, przed oczami zamajaczyły jej mroczki. Dotarła jedynie do wrót Azylu. Strażnicy zauważyli ją dopiero, gdy pod waderą ugięły się łapy. Opadła ciężko na ziemię, a jej oddech stał się płaski i urywany. Możliwe że jakaś trucizna zaczęła działać, gdy wilczyca była słaba. Możliwe że podczas jednej z potyczek z mutantami jakiś wstrzyknął jej jad, albo jeszcze wcześniej jakaś wiedźma dodała jej truciznę do napoju. Nie zastanawiała się dalej, nie miała siły. Ten brak mocy bardzo ją zaskoczył, przecież nigdy nie była tak podatna na zmęczenie lub choroby. Zamknęła oczy i odpłynęła w mroku.

Darkness?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz